Strony
▼
czwartek, 29 listopada 2012
Mydło organiczne Tso Moriri pomarańcza
Od firmy Tso Moriri http://www.tsomoriri.pl/ otrzymaam jakiś czas temu do testów mydło organiczne. Jest to pierwsze tego typu mydło w mojej kosmetyczce. Zwykle kupowałam tradycyjne sodowe lub glicerynowe. Z tego powodu bardzo ucieszyłam się z możliwości przetestowania właśnie mydła organicznego :).
Poniżej opis producenta i skład. Dodam, że w ofercie Tso Moriri mydełek jest multum, przepięknie wyglądają i pewnie równie bajecznie pachną, szkoda, że nie dostałam więcej ;).
Moja opinia: Przede wszystkim mydło bajecznie pachnie, zapach jest mydlano pomarańczowy i bardzo intensywny. Poza tym samo mydło cieszy oko, przepiękne soczyste kolory, fajnie wygląda pod światło, np przyłożony do szyby. Glicerynowe mydła w przeciwieństwie do sodowych nie podrażniają tak skóry. Osobiście od lat zwykle kupowałam na ryneczku glicerynowe mydło z firmy CD, także mam porównianie. Dodam tylko, że nie myję mydłem twarzy. Sądzę, że mydełko Tso Moriri jest równie dobre jak od firmy CD, dodatkowo przepięknie pachnie i wygląda - więc ma więcej pozytywnych cech. Oczywiście dobrze się pieni i oczyszcza - bo tego oczekuję tylko od mydła. Skład powala na kolana :) Polecam serdecznie.
Aha - super wygląda w łazience - stanowi też fajny element dekoracyjny. A oto fotka przytulonego do szyby mydła ;) Za oknem pada więc można nacieszyć oko chociaż kolorami pomaranczy Tso Moriri.
wtorek, 27 listopada 2012
Tso Moriri - Naturalna pomadka do ust - Brzoskwinia
Pomadkę otrzymałam w ramach współpracy od firmy Tso Moriri. Bardzo serdecznie dziękuję za możliwość przetestowania. Początkowo byłam sceptycznie do niej nastawiona, bo mam problem z wykańczaniem tego typu produktów. Obecnie mam kilka pomadek ochronnych i nie chcą się skończyć. W związku z tym, że jest jesień włączyłam ogrzewanie a co za tym idzie usta zaczęły mi wysychać. Koniec z końców postanowiłam wypróbować Tso Moriri. Chyba najbardziej skusiła mnie bo jest brzoskwiniowa, uwielbiam brzoskwinie :).
Opis producenta: Naturalna pomadka do usta w swoim składzie zawiera naturalne olej kokosowy i olej migdałowy. Dodatkowo wzbogacona jest woskiem candelilla oraz witaminą E. Zawarty w pomadce filtr UV chroni usta przed szkodliwym promieniowaniem i alergiczną reakcją ust na słońce (opryszczka). Olej kokosowy doskonale nawilża i pielęgnuje skórę, zmiękczające i wygładzające działanie olejku migdałowego zapewniają właściwą pielęgnację ust, które stają się odpowiednio nawilżone i jędrne. Wosk candelilla dodatkowo nawilża i wygładza usta, nadając im delikatny połysk. Witamina E chroni struktury komórki przed uszkadzającym działaniem wolnych rodników i aktywnymi nadtlenkami lipidowymi.
Skład : Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Butyrospermum Parkil (Shea Butter) Fruit, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax, Beeswax, Octyldodecanol, Titanum Dioxide, Silica, Tocopheryl Acetate, Aroma, Diethylhexyl Syringylidene Malonate, Caprylic/Capri Triglyceride.
Moja opinia: Przede wszystkim świetne opakowanie. Mimo, że mało higieniczne bo musimy nabrać ją palcem, to naprawdę perfekcyjny pomysł na pudełko. Przypomina mi trochę nakrętki od wody grodziskiej :) Pojemniczek jest bardzo lekki idealnie zabezpiecza pomadke. Jak dla mnie jest bezzapachowa. Po aplikacji na usta mamy uczucie tłustości trochę jak byśmy posmarowały wargi lekkim olejem. Nie tworzy grubego filmu na ustach lecz minimalną lekką tłustą powłokę. Pod wpływem ciepła warg dobrze się rozprowadza i po chwili nie czujemy już jej na ustach - przynajmniej ja :) Świetnie nawilża i odżywia wargi, niweluje suche skórki. Niestety nie czuję ani smaku, ani zapachu brzoskwinii, więc jeśli ktoś brzoskwinii nie lubi to też może się skusić. Jeśli chodzi o wydajność to wystarczy mała jej ilość ale ja wolę nakładać grubszą warstwe taką jakby maseczkę ;) Same usta wyglądają na nawilżone, nie świecą się przesadnie. Daje ładny naturalny efekt i nie barwi. No i skład boski :)
Ogólnie polecam choć mam jeszcze dwie ulubione z innych firm i nie mogę się zdecydować, która z tych trzech jest najlepsza :)
Opis producenta: Naturalna pomadka do usta w swoim składzie zawiera naturalne olej kokosowy i olej migdałowy. Dodatkowo wzbogacona jest woskiem candelilla oraz witaminą E. Zawarty w pomadce filtr UV chroni usta przed szkodliwym promieniowaniem i alergiczną reakcją ust na słońce (opryszczka). Olej kokosowy doskonale nawilża i pielęgnuje skórę, zmiękczające i wygładzające działanie olejku migdałowego zapewniają właściwą pielęgnację ust, które stają się odpowiednio nawilżone i jędrne. Wosk candelilla dodatkowo nawilża i wygładza usta, nadając im delikatny połysk. Witamina E chroni struktury komórki przed uszkadzającym działaniem wolnych rodników i aktywnymi nadtlenkami lipidowymi.
Skład : Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Butyrospermum Parkil (Shea Butter) Fruit, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax, Beeswax, Octyldodecanol, Titanum Dioxide, Silica, Tocopheryl Acetate, Aroma, Diethylhexyl Syringylidene Malonate, Caprylic/Capri Triglyceride.
Moja opinia: Przede wszystkim świetne opakowanie. Mimo, że mało higieniczne bo musimy nabrać ją palcem, to naprawdę perfekcyjny pomysł na pudełko. Przypomina mi trochę nakrętki od wody grodziskiej :) Pojemniczek jest bardzo lekki idealnie zabezpiecza pomadke. Jak dla mnie jest bezzapachowa. Po aplikacji na usta mamy uczucie tłustości trochę jak byśmy posmarowały wargi lekkim olejem. Nie tworzy grubego filmu na ustach lecz minimalną lekką tłustą powłokę. Pod wpływem ciepła warg dobrze się rozprowadza i po chwili nie czujemy już jej na ustach - przynajmniej ja :) Świetnie nawilża i odżywia wargi, niweluje suche skórki. Niestety nie czuję ani smaku, ani zapachu brzoskwinii, więc jeśli ktoś brzoskwinii nie lubi to też może się skusić. Jeśli chodzi o wydajność to wystarczy mała jej ilość ale ja wolę nakładać grubszą warstwe taką jakby maseczkę ;) Same usta wyglądają na nawilżone, nie świecą się przesadnie. Daje ładny naturalny efekt i nie barwi. No i skład boski :)
Ogólnie polecam choć mam jeszcze dwie ulubione z innych firm i nie mogę się zdecydować, która z tych trzech jest najlepsza :)
poniedziałek, 26 listopada 2012
Poród - jak to było - Poznań szpital Raszei
Postanowiłam uwiecznić swoje wspomnienia porodowe właśnie tutaj, z czasem w pamięci zostaje coraz mniej więc..
Zawsze sądziłam, że urodzę po terminie, jakieś takie przeczucie, poza tym u mnie w pracy taka "moda". Śledziłam też pewne forum gdzie kobietki miały termin zbliżony do mojego i termin mijał i nic.. Dwa tygodnie przed terminem zaczęłam się pomału stresować, że urodzę po terminie - naczytałam się o zielonych wodach płodowych, łyżeczkowaniu itd brr...
Pewnego niedzielnego (wczesnego) poranka około 4 rano obudziły mnie skurcze. Akurat z łóżka mam dobry widok na zegar więc zaczęłam je mierzyć czasowo ;). Teraz z perspektywy czasu wiem, że te skurcze to był PIKUŚ :) a ja o ironio sądziłam, że skoro skurcze pojawiają się co 5-7 minut tzn że zaraz urodzę, mimo, że naprawdę były w miarę delikatne. Przy zmianie pozycji nie zanikały, stąd wiedziałam, że to te właściwe a nie przepowiadające. Więc leżałam tak ze 2 godziny próbując jeszcze się zdrzemnąć, ale emocje delikatnie narastały i ze snu nici. Następnie poszłam pod gorący prysznic dokładnie się umyć i wydepilować. Swoją drogą przez pokaźny brzuszek depilacja od pasa w dół to nie lada wyczyn! Oczywiście połowy włosków nie usunęłam bo ich nie widziałam i jakoś przeoczyłam - nieźle to musiało wyglądać ;).
Po kolejnej godzinie obudziłam męża pytając go czy sądzi, że już rodzę czy nie :) Oczywiście stwierdziliśmy razem, że jedziemy do szpitala. Około 7-8 rano mieliśmy już wychodzić, kiedy przypomniało mi się, że przecież mam ZERO na koncie w komórce i muszę ją doładować przez internet bo w razie "W" nie będę mieć kontaktu ze światem. Zabraliśmy też torbę, którą spakowałam około 2 miesiące wcześniej. O dziwo nie pamiętałam już co w niej jest :)
Za oknem mgła straszna, w aucie nie mieliśmy jednego światła, ciemno, zimno. Jechaliśmy praktycznie na oślep. Po około 10 minutach byliśmy już przed szpitalem. Całe szczęście, że wczesnym rankiem w niedziele nie jeździ za wiele aut po ulicach :).
Weszliśmy do szpitala - po czym okazało się, że to nie to wejście. I w ogóle, że trzeba gdzieś zaparkować, bo wszędzie płatna strefa, a nie wiadomo ile czasu spędzimy w szpitalu. Więc mąż zaczął szukać miejsca do parkowania a ja poszłam do właściwego wejścia dla "rodzących" ;)
W moim mieście jest jeden osławiony szpital zajmujący się wyłącznie ginekologią i położnictwem jest to szpital na Polnej ale niestety słyszałam o nim wiele złych opinii dlatego wybrałam szpital mniejszy - Poznań im. Raszei, z małym oddziałem ginekologicznym ale za to ładnie wyremontowany. Rodziły w nim dwie moje koleżanki i były bardzo zadowolone.
Weszłam więc na izbę przyjęć i mówię, że czuję skurcze w krzyżu i że chyba rodzę. A kobieta do mnie "nie wygląda Pani jakby rodziła". Dodam, że to była moja pierwsza ciąża więc nie wiedziałam co i jak itd. Na izbie przyjęć nie było nikogo prócz mnie więc babka mimo swojego ciepłego przyjęcia postanowiła, że jednak spisze moje dane. Oglądała legitymacje ubezpieczeniową i zadawała pytania nt ciąży - był to 39 tydzień. Następnie zadzwoniła na oddział po ginekologa. Pytali też o nazwisko ginekologa prowadzącego i oglądali moje badania. Okazało się, że wyniki na posiew paciorkowca mam już nie ważne bo minęło 30 dni od ich zrobienia (muszę ochrzanić mojego GINA że za wcześnie je kazał zrobić). Potem miałam usiąść i podpisać papiery - multum formalności, że zgadzam się w razie czego na cesarkę, próżnociąg, kleszcze i nie wiadomo co brrr..
Po chwili przybyła jeszcze jedna pacjentka twierdząc, że rodzi i że to jej druga ciąża więc na bank to jest już TO. Za chwilę przyszedł młody Pan doktor i o dziwo tą kobietę przyjął jako pierwszą. Okazało się, że miala już 7 cm rozwarcia. Mnie podłączyli do ktg po czym zbadali i było około 1,5 cm rozwarcia - stwierdziłam, że słaby wynik w porównaniu z tą babką. Ją wzięli od razu na porodówkę a mnie skierowali na oddział patologii ciąży. Powiedzieli, że być może te skurcze ustąpią albo z czasem się rozwiną - nie wiadomo.
Więc pojechałam z Panią pielęgniarką na piętro patologii ciąży. Tam od nowa stos papierów i pytań, Pani rejestratorka też stwierdziła, że właściwie to za wcześnie tu przybyłam. Położono mnie na sali 3 osobowej na łóżku, które było przy drzwiach. Następnie przyszła druga pielęgniarka - starsza i bardzo miła, znowu przypięli mnie do ktg i znowu nic ciekawego nie wyczytali. Powiedziała mi jak powinnam oddychać, wciągać powietrze nosem a wypuszczać ustami powoli lub tak jakbym chciała zdmuchnąć świeczkę.
Dalej przywieziono mi śniadanie a po nim miałam iść pod prysznic - sala była z łazienką. Sądziłam, że nic mi nie pozwolą zjeść a tu takie miłe zaskoczenie :). Pochłonęłam całe śniadanie, wzięłam długi prysznic (skurcze lekko się złagodziły) i leżałam, siedziałam, chodziłam. Jedna z kobiet, które leżały ze mną oczekiwała na poród szóstego dziecka, nie miała skurczy ale ze względu na kiepskie wyniki badań miała być pod kontrolą. Tego dnia stwierdziła, że wychodzi do domu na własne żądanie - przecież tyle dzieci na nią czeka i w ogóle ma mnóstwo spraw. Sporo rad mi udzieliła nt porodu itd. Przyszła też jej znajoma - położna z tego szpitala i zaczęła opowiadać, że tu nie dają znieczulenia bo poród to fizjologia. Powiedziała też w którym szpitalu znieczulenie dają bez problemu a mowa o szpitalu świętej rodziny - zaczęlam żałować, że wybrałam ten szpital a nie tamten:).
Druga sąsiadka zaś leżała bo miała za niski potas czy magnez (chyba w 25 tygodniu) a poza tym nic jej nie było. Znowu zrobili mi ktg i znowu nic, tzn nic się nie dowiedziałam.
Cały oddział patologii miałam wrażenie że to hotel, babki sobie oglądały tv, chodziły na ploteczki po korytarzu w pełnym makijażu i normalnym ubraniu. Być może miałam "szczeście" i nie widziałam tych naprawdę chorych kobietek, których się spodziewałam. W końcu nazwa oddział patologii ciąży zobowiązuje.
Przyszła pora obiadu a moje skurcze coraz silniejsze. Nie mogłam już w spokoju usiedzieć i zjeść, ciągle musiałam a to chodzić a to masować sobie krzyż. Oczywiście męża nie było bo odwiedziny od 14tej więc nie mógł wejść na oddział. Ostatecznie jakoś udało mi się zjeść obiad.
Po 14tej przyszedł mąż. Wcześniej z poł godziny szukał wejścia na oddział - zrobili kilka wind i schodów donikąd w tym szpitalu i nie mógł po prostu trafić.
Przyszedł gadamy, gadamy a tu skurcze coraz silniejsze, sąsiadka numer 1 doradziła mi wcześniej (przed wypisaniem się ze szpitala) żeby mąż mnie masował. Więc masował, coraz częściej i mocniej. Ja się zwijałam na łóżku, a z każdym skurczem krew napływała mi do policzków, które samoistnie robiły się czerwone jak u Rumcajsa. Mąż stwierdził, że jedzie do domu coś zjeść i potem jeszcze raz przyjedzie. Zdążyłam napisać smsa do mamy, że nigdy więcej nie zgodzę się na żaden poród - tak mnie bolało ;)
Znowu przyszła (fajna) babka z ktg i znowu nic. I pyta mnie czy skurcze są mocniejsze, ja na to, że tak. I poszła.. Za chwilę wróciła mówiąc, że już jest lekarz i że mam iść do badania. Więc poszłam i okazało się, że już jest 7-8 cm rozwarcia. A wredne KTG nic nie pokazywało !!! albo pokazywało a oni nic mi nie powiedzieli grrr..
Więc szybko na porodówkę, mąż nie zdążył wyjść na szczęście :). Kazali mu iść na piętro X i wypożyczyć mundurek do porodu rodzinnego. Swoją drogą nawet nikt go nie zapytał czy chce w ogóle być na sali porodowej, czy może woli na korytarzu posiedzieć :P.
Dostaliśmy jednoosobową salę z łazienką o nazwie słonecznik albo stokrotka (nie pamiętam). Była w niej piłka, drabinki, jakaś lina itd ogólnie przyrządy z których można korzystać przy porodzie. Bardzo fajne wyposażenie. Kazano mi iść do łazienki się załatwić. Niestety udało mi się zrobić tylko siusiu. Przyszła też młoda Pani położna (nawet bardzo młoda) i powiedziała że będzie przychodzić sprawdzać co i jak. Skurcze były coraz silniejsze, pamiętam, że było mi duszno od tych rumieńców na twarzy. Otworzyłam okno (ziąb jak cholera:)) na chwilę pomogło ale na prawdę na chwilę. I ciągłe masowanie. O dziwo pomagały mi też krzyki :) Kiedyś sądziłam, że tak się dzieje tylko w filmach, a tu proszę.. Choć generalnie lepiej nie krzyczeć bo szkoda marnować energię akurat na to.
Po jakimś czasie nie miałam już siły chodzić, przyszła Pani położna i kazała się położyć na fotelu rozkładając nogi :) Inna kobieta zaś próbowała mi wbić wenflon, w prawą rękę. Nie udało jej się to ze 2-3 razy na przedramieniu (popękały mi żyły) i w końcu założyła go w zgięciu łokciowym. I znowu multum pytań do mnie nt ciąży i wypełniania przez nią papierów. Mówiła też jak oddychać, początkowo robiłam to dobrze ale z czasem kompletnie nie mogłam nad tym zapanować. Za chwilę chlusnęły mi wody płodowe, prosto na nią :) skarpetki jakie miałam na nogach były całkowicie mokre.
Nie robią w tym szpitalu lewatywy więc takie atrakcje typu załatwienie się podczas porodu to codzienność ;). Położna powiedziała, że brakuje 1 cm rozwarcia, więc spięłam się i próbowałam próbowałam... aż w końcu przyszedł Pan doktor i mnie naciął. Następnie zaś nadusił mi na brzuch i dzieciątko wyskoczyło :). Swoją drogą nie poczułam ani nacięcia ani naduszenia. Tzn zarejestrowałam to ale nic mnie nie bolało. Szybko położono mi maleństwo na brzuchu a ja leżałam i patrzyłam jakby mnie ktoś w mordę strzelił ;) Nie wierzyłam w to wszystko. Jakiś SEN :) Potem położna nacisnęła mi na brzuch i wyjęli łożysko, obejrzeli je, zważyli itd. Do dziś się dziwię że takie coś (łożysko) potrafi takie cuda działać, ma taką pożyteczną moc. Pan doktor mnie zeszył, oczywiście nic nie czułam :)
Następnie miałam leżeć 2 godziny i się nie ruszać. Oczywiście mąż cały czas był przy mnie, nie zemdlał ani nic z tych rzeczy. Cały czas dopingował mnie mówiąc jak mam oddychać. To bardzo pomogło. Po jakimś czasie przynieśli małego i przystawili do piersi. W końcu zawieźli mnie na oddział... Wszystko działo się tak szybko, aż nie mogę uwierzyć :)
Trochę to chaotyczne ale chciałam to napisać bo ciągle brakuje czasu żeby przysiąść..
Zakupy rossman 40% taniej + kula do kąpieli
Korzystając z promocji 40% taniej w rossmanie kupiłam: tusz do rzęs maybelline volum' express za 12,89 zl i pomadko-błyszczyk trwały MaybellineSuper Stay 10 za 17,99 zł. O tuszu słyszałam dużo dobrego, lecz nigdy nie miałam, zaś jeśli chodzi o szminko-błyszczyk to ponoć jest dość trwały a to dla mnie bardzo ważne.
Byłam w też w Stenders po darmową kulę do kąpieli jaką można było dostać w ten weekend z portalem ofemin, wybrałam lawendową:). Podaruję ją mamie, ogólnie mieli multum tych rodzajów kul do kąpieli, ale raczej nie kupiłabym ich, za drogie jak dla mnie jak na jedną dwie kąpiele.
sobota, 24 listopada 2012
Farbowanko !
Dziś farbowanie. A teraz powód - spotkalam wczoraj starą znajomą ze szkoły. Zawsze była piękna i zadbana. Świetny makijaż, super ufarbowane włosy, świetny, modny strój. Wczoraj wyglądała także bardzo atrakcyjnie, jak zwykle.. Więc spojrzałam na siebie i zobaczyłam odrosty, cera już też nie taka jak mogłaby być... Mam sporo kosmetyków ale padam ze zmęczenia i nie chce mi się nic nakładać. Więc dziś zmusiłam się i położyłam farbę ;)
Swoją drogą fajne te czarne rękawiczki ;)
piątek, 23 listopada 2012
czwartek, 22 listopada 2012
Alterra Sensitiv - Shampoo Mandel & Jojoba
Od zawsze mam problem ze swędząca skórą głowy, wiele szamponów mnie podrażnia. Kupilam więc w Rossmanie - Łagodny szampon dla wrażliwej i podrażnionej skóry głowy Migdały i jojoba.
Opis producenta: Odprężenie i łagodna pielęgnacja. każde włosy zasługują na indywidualną pielęgnację. Do produkcji łagodnego szamponu Alterra zastosowaliśmy specjalnie dobrane składniki najwyższej jakości. Precyzyjnie zestawiona kombinacja składników odżywczych z wyciągiem z migdałów i jojoby doskonale nadaje się do łagodnego mycia włosów, otacza je delikatnym filtrem ochronnym i koi skórę głowy.
Skład: Aqua, Sodium Coco-Sulfate, Alcohol*, Glycerin, Coco Glucoside, Caprylyl/capryl Glucoside, Acetum*, Xanthan Gum, Betaine, Prunus Amygdalus Dulcis Oil*, Prunus Amygdalus Dulcis Extract*, Avena Sativa Extract*, Simmondsia Chinensis Extract*, Parfum**, Citral**, Limonene**, Linalool**, Citronellol**, Geraniol**.
* składniki z certyfikowanych organicznych upraw.
** naturalne olejki eteryczne.
Moja opinia: Szampon właśnie mi się skończył, teraz to najlepszy moment żeby go ocenić :). Wielkim plusem jest cena oraz skład szamponu, naturalny, bez zbędnej chemii. Aczkolwiek mam mieszane uczucia co do niego. Konsystencja dość płynna, podobna do białka jaja kurzego, trzeba dość sporo go dać na włosy żeby były umyte czyli mało wydajny. Zapach ładny - podoba mi się :) Początkowo miałam wrażenie, że łagodzi moją skórę głowy, ale im dłużej go używałam tym miałam wrażenie, że jego kojące działanie jest coraz mniejsze. Dlatego też nie wiem czy kupię ponownie, ot zwykły szampon, rewelacji jakichś nie zdziałał - był średni. Jednak cenię tą firmę za skład i certyfikaty :)
Aha zauważyłam z czasem że zaczął nieco ciemnieć, co widać na zdjęciu z otworem wylotowym skąd się szampon wydostaje :)
wtorek, 20 listopada 2012
Tso Moriri - błoto z morza martwego
Opis producenta: Czarne błoto kosmetyczne z Morza Martwego jest naturalnym szlamem morskim pozyskiwanym z dna Morza Martwego. Dziś, tak jak za czasów Kleopatry i królowej Saby, w Jordanii błoto wydobywane jest ręcznie, aby nie zanieczyścić go piaskiem i kamieniami. Jest mieszanką pierwiastków i minerałów. Niezastąpione w przypadku różnego rodzaju problemów dermatologicznych (łuszczyca, atopowe zapalenie skóry, bielactwo), w chorobach reumatycznych (ciepłe i gorące okłady z błota na stawy), w problemach krążenia (błoto znacząco poprawia krążenie krwi).
Stosuje się je również w problemach z trądzikiem i wypryskami skórnymi w formie maseczek i okładów błotnych.
Błoto ze względu na duża zawartość soli może mieć działanie drażniące, dlatego zalecamy przy pierwszym użyciu wykonanie krótkiego testu reakcji skory (po 2-3 minutach proszę zmyć błoto). Lekkie pieczenie jest reakcją naturalną, należy zwróci uwagę na pojawienie się ewentualnych zaczerwień.
Torebka zawiera 100g produktu.
Stosuje się je również w problemach z trądzikiem i wypryskami skórnymi w formie maseczek i okładów błotnych.
Błoto ze względu na duża zawartość soli może mieć działanie drażniące, dlatego zalecamy przy pierwszym użyciu wykonanie krótkiego testu reakcji skory (po 2-3 minutach proszę zmyć błoto). Lekkie pieczenie jest reakcją naturalną, należy zwróci uwagę na pojawienie się ewentualnych zaczerwień.
Torebka zawiera 100g produktu.
Sposób użycia: Wymieszać odpowiednią ilość błota z wodą mineralną i nałożyć na ciało. Po 15 minutach zmyć ciepłą wodą.
Moja opinia: Błoto jest w postaci proszku. Kolor brązowo-zielonkawy. Stosuję je na twarz, bo na ciało mi szkoda :) Zaś resztke błota dolewam do wody do moczenia stóp :) Ogólnie trzeba dodać dość mało wody, ja wiele razy dodałam nieco za dużo i potem musiałam dodawać jeszcze błota, żeby trzymało się na twarzy a nie spływało. Trzeba je dość energicznie mieszać przed nałożeniem, żeby nie zostały grudki. Po około 15 minutach wysycha. Skóra jest pięknie oczyszczona i rozjaśniona a przede wszystkim gładka w dotyku, chce się jej dotykać i dotykać :) Na początku po aplikacji delikatnie szczypała mnie skóra w miejscach gdzie mam jeszcze nie zagojone krostki trądzikowe, po chwili szczypanie minęło. Nie zauważylam zaczerwienienia twarzy czy innych objawów uczulenia. Ogólnie błoto przypomina mi w działaniu glinki także dla skóry trądzikowej i mieszano - tłustej z pewnością się sprawdzi.
poniedziałek, 19 listopada 2012
Yankee Candle - Czy warto? Miałyście?
Hej, właśnie kurier przywiózł mi zamówienie jakie poczyniłam w sklepie internetowym zapachy domu. Po roku kuszenia mnie wreszcie się poddałam i zakupiłam na wyprzedaży dwie świece osławionej firmy Yankee Candle http://zapachdomu.pl/wyprzedaz.php. Jak narazie pięknie pachną po otwarciu pokrywki ;) Właściwie miałam kupić tylko jedną ale skusiła mnie darmowa przesyłka kurierem od 100 zl, więc padło na dwie. Wkrótce napiszę co o nich sądzę ;)
Aha.. urzekły mnie czarno białe naklejki pod świecami i ładnie wyżłobione pokrywki :)
Kremowy karmel (Średni słój) 55.01 zł
na blogu www.sliwkirobaczywki.blogspot.com trwa Nepalski Tydzień Mydlany
na blogu www.sliwkirobaczywki.blogspot.comtrwa Nepalski Tydzień Mydlany
Zapraszam wszystkich serdecznie na bloga: ŚLIWKI ROBACZYWKI!
Tydzień nepalski więc testujmy mydełka :) -----> KLIKNIJ TU
sobota, 17 listopada 2012
Moje włosy - obciąć ?? czy zostawić ??
Hej! Dziś podt włosowy. Od porodu mniej więcej zaczęły mi bardzo wypadać włosy, w czasie ciąży były w świetnej kondycji.. Nie wiem czy wypadanie to wina hormonów czy pogody czy jednego i drugiego ale strasznie mnie to iryuje, wszędzie widzę włosy - na dywanie, w łazience pod prysznicem, na umywalce itd.
Tak sobie myślę czy je nie podciąć ale z drugiej strony końcówki mam ok - podcinane były miesiąc temu. Mam też spory odrost.
Swoją drogą poeodem wypadania może być też dość restrykcyjna i monotonna dieta jaką obecnie mam karmiąc piersią. Reasumując - nie mogę przyjmować nic doustnie poza paroma lekami, które przepisał mi lekarz ale nie wzmacniają one włosów w żaden sposób.
Co radzicie?
Aha - dziś zmierzyłam i moje włosy mają 52 cm długości.
I jeszcze całość. Dodam, że na codzień noszę kucyk, niewygodnie mi w rozpuszczonych.
piątek, 16 listopada 2012
CURACJA - zestaw dla mamy
Jakiś czas temu nawiązałam współpracę z firmą CURACJA http://curacja.pl/. Ku mojemu zdziwieniu otrzymałam do testów świetny zestaw dla mamy. W poręcznej kosmetyczce były następujące preparaty:
- Octenisan
- Octenilin
- Octenisept
Najmieszniejsze jest to, że zanim paczka do mnie dotarła kupiłam już w aptece Octenisept :) ale cieszę się, że mam teraz zapas.
Przejrzałam stronę internetową http://curacja.pl/ i zauważyłam, że prócz zestawu dla mamy są też inne zestawy np zestaw w podróży, dla niej, oparzenia, dla niego, ospa itd. Jak dla mnie to świetny pomysł, chętnie przygarnęłabym wszystkie :)
Ale do rzeczy..
Niestety na mnie wszystko goi się bardzo długo, dlatego tymbardziej ucieszyłam się z otrzymanego zestawu.
Octenisept - przeznaczony jest do krótkich zabiegów antyseptycznych związanych z raną, błoną śluzową i graniczącą z nią skórą, przed zabiegami diagnostycznymi i operacyjnymi.
- gotowy do użycia lek do ran i błon śluzowych;
- skuteczna alternatywa dla dotychczas stosowanych substancji aktywnych np. PVP - jod, organiczne związki rtęci;
- dobrze tolerowany przez błony śluzowe i skórę, nie powoduje drażnienia ran;
- bezbolesne stosowanie;
- szybkie działanie;
- efekt działania do 1 godziny;
- substancje aktywne nie ulegają wchłanianiu;
- bezbarwny, nie pozostawia plam.
Octenisan - Nie zawierająca mydła emulsja myjąca, dermatologicznie sprawdzona, chroni i pielęgnuje skórę przy myciu, odpowiednia dla skóry wrażliwej, zniszczonej oraz delikatnej, posiada miły zapach, pH neutralne dla skóry.
Skuteczność mikrobiologiczna:Zgodnie z normą EN 12054 octenisan antybakteryjna emulsja myjąca jest skuteczna przeciwko MRSA, Entero coccus hirae, Pseudomonas aeruginosa i E. Coli - w czasie 1 minuta. Przeciwko S. epidermidis - 3 minuty
Do kąpieli pod prysznicem lub mycia włosów emulsją octenisan stosować tak jak inne przeznaczone do tego celu kosmetyki. W sytuacji, w której istnieje potrzeba zmniejszenia flory mikrobiologicznej bytującej na skórze, w szczególności w miejscach takich jak pachwiny, pachy, czoło- zaleca się nanieść nie rozcieńczony preparat octenisan antybakteryjna emulsja myjąca na wilgotną myjkę, natrzeć ciało- odczekać 3 minuty i spłukać.
Octenilin - żel do ran można stosować np. :
- do zwilżania i oczyszczania pokrytych nalotem, zainfekowanych oraz przewlekłych ran skóry
- do zwilżania bandaży lub opatrunków w celu przedłużenia ich trwałości
- do usuwania stwardniałych warstw
- do wspomagania naturalnego procesu gojenia
Stosowanie żelu octenilin żelu do razn jest bezbolesne i jest dobrze tolerowany przez alergików. Szybko zwalcza nieprzyjemny zapach.
Przy oczyszczaniu zawsze należy najpierw przepłukać u wyczyścić rany z łatwo usuwalnych warstw, zanim nałożona zostanie na ranę warstwa żelu octenilin żel do ran.
Okłady, gazy, kompresy lub inne chłonne materiały czy środki do wypełniania ran mogą być przed użyciem zwilżone lub nasączone preparatem, aby przykryć lub wypełnić ranę warstwą żelu i następnie ją zabandażować.
Octenilin żel do ran może pozostawać na powierzchni rany do następnej zmiany opatrunku. W zależności od częstotliwości zmian opatrunku octenilin żel do ran może być stosowany w różnych ilościach:
- większe ilości: np. w przypadku zmiany opatrunku po kilku dniach
- mniejsze ilości: w przypadku zmiany opatrunku następnego lub tego samego dnia
W ten sposób powierzchnia rany pozostaje wilgotna, co ułatwia jej dobre oczyszczenie. Warstwy powierzchniowe rozpuszczają ostrożnie, chroniąc ranę i zostają usunięte podczas następnej zmiany opatrunku.
Zabieg ten należy powtarzać tak często aż wszystkie warstwy powierzchniowe oraz tkanki martwicze dadzą się łatwo usunąć, a rana będzie optycznie czysta.
wtorek, 13 listopada 2012
Dento fresh JUNIOR płyn do ochrony jamy ustnej
Dziś recenzja płynu do codziennej ochrony jamy ustnej, jakiś czas temu otrzymałam go do testów. Oto ichstrona http://www.facebook.com/DentoFresh. Opis producenta znajduje się powyżej.
Moja opinia: Płyn jest w poręcznym opakowaniu 250 ml, z dołączoną miarką. Ma też bardzo ładny jasnozielony kolor, osobiście przypomina mi herbatkę miętową. Po otwarciu butelki ma fajny miętowy zapach, oczywiście smak rónież miętowy, ale nie jest to mocna mięta jak np w czarnych cukierkach Halls. Ja osobiście wolę bardziej łagodne płyny (takie jak ten), niż te mocne. Największym atutem jest wg mnie fakt, że płyn nie zawiera alkoholu. A co za tym idzie nie szczypie :) Po wypłukaniu odczuwamy przyjemne odświeżenie w jamie ustnej. Krótko mówiąc bardzo przypadł mi do gustu :) Wg mnie jest lepszy niż Colgate, którego recenzja jest na moim blogu. Jest jeszcze wersja dla dorosłych - jestem jej bardzo ciekawa :)
A to jeszcze gratisy z poczty kwiatowej http://www.pocztakwiatowa.pl. Kwiatki cudnie pachną :)
niedziela, 11 listopada 2012
LILLA LOU dla dzieci
Jakiś czas temu nawiązałam współpracę z LILLA LOU http://www.lillalou.pl/ , moja bratanica ma 8 lat i uwielbia wszelkiego rodzaju naklejki, czarodziejki, zwierzaczki, karteczki itd a zwłaszcza wszystko co różowe.
Wczoraj była okazja żeby jej wręczyć LILLA LOU i w ten sposób mieliśmy chwilę z rodzinką żeby porozmawiać, mała zachwycała się zawartością paczki :P
Cała seria jest bardzo ładnie wykonana, idealnie wpasowuje się w zainteresowania małej, ostatnio były na tapecie czarodziejki Winx, obawiam się, że teraz trzeba będie jej kupować także LILLA LOU ;)
Oczywiście najbardziej ją zainteresowały zeszyty do rysowania i projektowania strojów :)
Swoją drogą zazdroszczę dzieciaczkom, że mają teraz tyle fajnych, kreatywnych zabawek, za moich czasów tego nie było.
Wczoraj była okazja żeby jej wręczyć LILLA LOU i w ten sposób mieliśmy chwilę z rodzinką żeby porozmawiać, mała zachwycała się zawartością paczki :P
Cała seria jest bardzo ładnie wykonana, idealnie wpasowuje się w zainteresowania małej, ostatnio były na tapecie czarodziejki Winx, obawiam się, że teraz trzeba będie jej kupować także LILLA LOU ;)
Oczywiście najbardziej ją zainteresowały zeszyty do rysowania i projektowania strojów :)
Swoją drogą zazdroszczę dzieciaczkom, że mają teraz tyle fajnych, kreatywnych zabawek, za moich czasów tego nie było.
sobota, 10 listopada 2012
MAGICZNE CHUSTECZKI
Dziś przedstawię Wam magiczne chusteczki, które dostałam do testowania od strony http://www.magicznechusteczki.pl/.
Opis producenta: są to skompresowane chusteczki w kształcie małej monety, które po zetknięciu z wodą samoczynnie rosną aż do swoich naturalnych rozmiarów – z niewielkiej tabletki otrzymujemy prostokątną chusteczkę 23x24 cm.
Magiczne Chusteczki nie są nasączone żadnymi substancjami chemicznymi (jedynie wodą po polaniu) a do tego wykonano je z wiskozy, dzięki czemu są trwalsze od tradycyjnych chusteczek higienicznych.
Za sprawą swoich małych rozmiarów Magiczne Chusteczki można mieć zawsze przy sobie, szczególnie poza domem – zajmują mało miejsca i posiadają wiele zastosowań.
Moja opinia: przede wszystkim to świetny pomysł. Małą chusteczkę możemy włożyć nawet do portfela :) Podoba mi się to, że chusteczki nie są niczym nasączone. W pierwszej chwili myślałam, że materiał będzie podobny do zwykłych chusteczek higienicznych, a tu miłe zaskoczenie, bo w przeciwieństwie do nich jest wytrzymały, nie rwie się i dobrze zbiera kurz i inne rzeczy :) Idealne na wyjazd lub imprezę, gdzie zabieramy ze sobą małą torebunię ;)
czwartek, 8 listopada 2012
Bubchen - mleczko do ciała i płyn do kąpieli
Wszystkie preparaty otrzymałam do testowania z akcją NUK. Po kilkukrotnym użyciu Johnson's & Johnson na ciele mojego maluszka zaczęły pojawiać się krostki, więc zdecydowałam się jak najszybciej wypróbować Bubchen. Cieszę się, że miałam te kosmetyki pod ręką.
Bubchen płyn do kąpieli od pierwszych dni życia z substancjami pochodzenia naturalnego - pielęgnuje skórę podczas codziennej kąpieli, zawiera rumianek, rozmaryn i wyciągi z ziół, nie zawiera mydła. Sprawdzony w klinikach.
Moja opinia: kosmetyk ma formę przezroczystego płynu, aczkolwiek nie leje się jak woda, ma nieco żelową konsystencję. Jego wielkim atutem jest cudowny zapach. Pierwszy raz spotykam się z tak pięknym zapachem. Kosmetyk jest bardzo wydajny, mała ilość wystarczy na dziecięcą wanienkę. Płyn nie podrażnia, nie tworzy też wielkiej piany co w przypadku maleńkich dzieci jest bardzo ważne.
Bubchen mleczko nawilżające od pierwszych dni życia z substancjami pochodzenia naturalnego - nawilża skórę i zapobiega jej wysuszaniu. Szybko się wchłania i odświeża skórę. Zawiera olejek słonecznikowy, wyciąg z rumianku. Nie zawiera oleju parafinowego, środków konserwujących i barwiących.
Moja opinia: kosmetyk ma formę mleczka o delikatnej konsystencji i białym kolorze. Przepiękny zapach utrzymuje się jakiś czas na skórze. Świetnie się rozprowadza szybko się wchłania. Zgadzam się z opisem producenta w 100%. Co najważniejsze produkt nie uczula, nie powoduje powstawania zmian na skórze.
Jestem zachwycona zarówno mleczkiem jak i płynem do kąpieli, Johnson's & Johnson będę musiała zużyc na sobie bo to co robił na skórze mojego maluszka to przechodzi ludzkie pojęcie.
Zamówiłam już te produkty w normalnych opakowaniach w sklepie internetowym bo nie widziałam ich w sklepach.
wtorek, 6 listopada 2012
Octenisept kontra LEKO
Witajcie!
Ostatnimi czasy rzadko pojawiam się na blogu ponieważ urodziłam maleństwo i jemu w całości poświęcam swój czas. Przepraszam, że rzadko komentuję Wasze blogi, postaram się w wolnej chwili nadrobić zaległości.
Dziś post z serii macierzyńskiej :) Każda mama wie, że bardzo ważna jest odpowiednia pielęgnacja pępuszka u dziecka. Pępek musi być suchy i odpaść bez żadnych problemów. Trochę ciężko o to zadbać, gdyż kikucik drażniony jest przez pieluszkę, która siłą rzeczy musi być założona. Podwijanie pieluszki też średnio się sprawdza, jest dobrym pomysłem ale tak czy inaczej pieluszka w pewnych sytuacjach dotyka pępka.
Na początku zakupiliśmy Octenisept (dostęne są różne wielkości butelek z atomizerem), bardzo szeroko rozreklamowany produkt, którego używa się w szpitalu. Produkt jest dobry ale wg mnie nie do pępuszka. Po aplikacji pozostawia kikucik wilgotny i długo wysycha, co sprzyja dezynfekcji ale nie sprzyja z kolei zasychaniu i leczeniu. Po kilku dniach z pomocą przyszła nam położna i jej saszetki LEKO (w każdej saszetce jest nasączona spirytusem chusteczka, którą wyciskamy na pępek). Kupuje się je na sztuki w aptece (okolo 40 groszy za sztukę), zawiarają 70% roztwor alkoholu. Po 2 dniach stosowania pępuszek odpadł :) Saszetki są wg mnie bardzo higieniczne i idealnie sprawdzą się także na wyjazdy lub też kiedy chcemy szybko zdezynfekować jakieś miejsca na ciele.
Octenisept też jest dobrym preparatem ale w innej dziedzinie - u mnie sprawdza się przy pielęgnacji krocza po porodzie naturalnym ;)
sobota, 3 listopada 2012
Herbata Zielona Grapefruitowa - Camellia Tea
Dziś recenzja zielonej herbaty Grapefruitowej od Camellia Tea.
Skład: Sencha, grapefruit, skórka grapefruita, hibiskus, aromat.
Moja Opinia: Przede wszystkim uwielbiam zielone herbaty, można je zalewać kilka razy, tak jest też w przypadku tej herbaty. Herbata ma bardzo przyjemny zapach i charakterystyczny smak lekkiej goryczki. Herbata ma świetny kolor, mnie osobiście jeszcze bardziej zachęcający do picia. Można ją pić bez cukrum idealnie gasi pragnienie. Samego grapefruita nie wyczułam, aczkolwiek wolę smak herbaty niż sztucznych aromatów grapefruita czy innych :P, mimo że aromat jest w składzie herbaty to ja go osobiście nie wyczuwam, wnioskuję zatem że jest go mała ilość :)